Unknown traceur

opowiadania część 2.


Ale te wakacje szybko lecą. Już, no i w sumie dopiero dwa tygodnie. Aż dwa tygodnie wakacji i dopiero dwa treningów. Jak tak oglądam moich rowieśników ze szkoły i klasy, to w większości powtarzają wakacyjne zabawy. Piłka nożna, koszykówka, którą w sumie też lubiłem. Parkour mną owładnął. Jeżdżąc autobusem, patrzę na budynki i myślę jak wejść na dach, gdzie można coś ciekawego widzieć. Wszędzie widzę Parkour, możliwości. Na początku bałem się, że zachorowałem, ale niedawno stwierdziłem, iż miłe to uczucie którego wielu może mi pozazdrościć. Może dość mało skromnie ujmując, uważam się za traceura z wyższej półki. Lubię czytać mądre teksty, zadawać się z inteligentnymi biegaczami, a i uczę nowych, choć sam nim jestem. To mi się w tym wszystkim podoba, brak granic, ani narzucanych z góry dróg, które by wytyczały co masz robić.

Cóż tu dużo pisać. Uczę się dalej tej sztuki. MH - leader teamu można rzec - polubił mnie. Założyciel, główny inteligent, super tekściarz ale i traceur. Nie lubi jak się tak o nim mówi, ale każdy dobrze o tym wie w środku. Lubimy go słuchać, bo mówi mądrze, z sensem, czego wielu innym z okolicy brakuje. Tym którzy szpanują albo uprawiają wolną akrobatykę i nazywają to Parkour. MH wpadł na pomysł, żeby założyć taką małą organizację (nieoficjalną), która miałaby za zadanie nauczać nowych czym jest Parkour. Te plany odłożyliśmy jednak na poźniej.

Pewnego dnia, wraz z dwoma innnymi teamami umówiliśmy się na bieg. Chcieliśmy efektownie w 17 osób łącznie przebiec przez całe miasto tak, żeby przechodnie się nami zachwycali. Miała być to reklama, jak i pokaz dla tych, którzy uprawiają sztuczny Parkour. Owego dnia w centrum pojawiło się siedemnaście osób. Wszyscy w koszulkach teamowych wraz z nickiem z tyłu. Byłem dumny ze swojej pierwszej koszulki. Była ona bardzo prosta. Cała czarna z logo 90team, a z tyłu moje imię, które było rownież moim nickiem ze względu na jego oryginalność - Jesse. Że tez jeszcze się nie zapytałem mamy skąd to wytrzasnęła. Moje dziwne imię pasowało również do mojego dziwnego jak na polskie warunki stylu bycia. Miałem dość długie jak na chłopaka włosy. Lubiałem nosić przepaski, z których nie raz drwiono jako, że to babskie. I tym razem się nie wstydziłem i postanowiłem być sobą. Któż by pomyślał, że spodobam się akurat jednej z dziewczyn z teamu. Któż by pomyślał, że dziewczyny uprawiają Parkour?!

Była godzina 17. Pełno osób wokół patrzących się na nas, którzy stoją na środku. Pełna godzina wybiła. Zaczęliśmy biec. Zahaczaliśmy o każdą możliwą przeszkodę po drodze. Bieg był improwizowany ponieważ nikt wczesniej nie wytyczył drogi. Wiedzieliśmy tylko dokąd mamy biec. Nauczyłem się tamtego dnia szukać dobrych obiektów. Nawet nie miałem wcześniej pojęcia jak można wykorzystać niektóre miejsca, dopóki nie zobaczyłem co wyprawiają inni.


Biegliśmy przez osiedla większe i mniejsze. Przez drogi, mniejsze miasteczka. Wszystko w dość spokojnym tempie, żeby się szybko nie zmęczyć. Kolejne murki, ogrodzenia. Tego dnia się opamiętałem. Zrozumiałem, że jeszcze daleka droga przede mną, ale to mnie nie zmartwiło. Cieszyłem się, mijając czasem traceurów, którzy ćwiczyli w miejscu, a zobaczywszy nas, opadały im szczęki. Widziałem również ludzi młodszych, można rzec dzieciaki, które również nas podziwiały. Bałem się tego, że dość niemiłe konsekwencje mogą z tego wyniknąć, ale biegłem dalej. Nie chciałem o innych myśleć, wtedy byłem ważny ja i to co za chwilę będę musiał pokonać.

O godzinie 18. dobiegliśmy do opuszczonej fabryki, która była rajem dla traceurów. Tam w spokoju z dala od wścibskich oczu ćwiczyliśmy i ulepszaliśmy swoje techniki. Wymienialiśmy się ze sobą doświadczeniem, wskazówkami. Ja byłem wtedy zajęty Asią. Oglądałem jej niesamowite ciało które z łatwością i płynnością pokonywało kolejne pozostawione części maszyn. Sam już nie wiem, czy bardziej mnie zachwycała ona, czy Parkour który z niej wypływał. Może kiedyś się dowiem. Po godzinie rozmów i zabawy Parkour, postanowilismy pobiec już do domów. Dwie godziny biegania wystarczały nam całkowicie. Rozeszliśmy się każdy w swoją stronę i pozdrowiliśmy z nadzieją rychłego zobaczenia.

To był niesamowity dzień. Wiele się naczułem. Przede wszystkim nabrałem trochę skromności i wody w usta. Nauczyłem się szukać czegoś w niczym, co może się mi bardzo przydać w kolejnych runnach. Poznałem lepiej nasz klan. Wiedziałem, że mogę im ufać bezgranicznie i że to bardzo ważne dla dalszych naszych dziejów. Wiedziałem również, że stałem się rdzenną częścią tej całej wspólnoty. Miałem trudne zadanie przed sobą, jako jeden z tych, którzy muszą teraz uczyć słowem, czym jest ta sztuka. Wraz z MH chcieliśmy dotrzeć do pobliskich nowych teamów i wybić im z głowy akrobatyczne tricki, które zawracały im głowy od pierwszych dni. Chcieliśmy też tworzyć warsztaty (na otwartym powietrzu naturalnie), które miałby pomóc nowym traceurom w trudnych początkach.

Nie wiedziałem czy mam powiedzieć rodzicom o tym co robię. Strach, że zabronią mi w imię rodzicielskiej miłości do jedynego potomka sprawiał, że postanowiłem to odwlec w czasie na jak najpóźniejszą możliwie datę. Nie wiem czy to był dobry pomysł, ponieważ już nieraz sąsiadka mnie widziała, a ona z moją matka to sobie lubią pogadać. Cóż, czas pokaże, czy dobrze zrobiłem. Wiem, że muszę to dobrze przemyśleć, bo powierzchowny ruch będzie się równał z trenowaniem po kryjomu.

Cholera, wypisuje mi się długopis...do następnego.

nevermind