PK story


Budzik zadzwonił z łomotem. Szybko go wyłączył i dalej okrył się kocem. "Jeszcze kilka chwil, jeszcze minuta. Z drugiej jednak strony wiedział, że musi wstać. Powieki same zasłaniały mu oczy, a mimo to podniósł się i szybko pobiegł do łazienki. Poranna toaleta sprawiła, że trochę się przebudził i nie myślał już o ciepłym łóżku i śnie. W głowie miał tylko jedną rzecz - poranny bieg.


Lubił sport, a zwłaszcza bieganie dlatego poranny jogging był dla niego czystą przyjemnością, która wprawiała go w dobry nastrój na cały dzień. Nie przepadał za tłokiem, dlatego zawsze wybierał pory wczesne tak jak ta. Spojrzał jeszcze raz na zegarek. Dochodziła 5:00. Zszedł po schodach powoli, aby nie obudzić innych domowników. Zwłaszcza zależało mu na młodszej siostrze, która borykała się z poważną chorobą wątroby. Gdy przechodził obok jej łóżka przypomniał sobie sytuację sprzed roku gdy lekarz oznajmił całej rodzinie o problemie. Niestety sprawy finansowe nie pozwoliły jak dotąd wyleczyć jej. Aby uwolnić się od tych problemów znalazł dobry sposób.

Założył słuchawki na uszy a odtwarzacz mp3 wsadził do kieszeni. Zarzucił na siebie czerwoną bluzę i po cichu uchylił okno. Przedostał się przez szparę i już stał na parapecie po drugiej stronie szyby. Przez chwile zobaczył w niej swoje rozmazane odbicie. Przymknął na chwilę oczy i rzucił się w dół. Normalnego człowieka taka wysokość na pewno by przeraziła... ale nie jego. Przyzwyczajony był do skoków z większych odległości. W końcu właśnie tak rozpoczynał się jego codzienny jogging. Wylądował na trawie uginając nogi w kolanach i podpierając się rękami. Jeszcze raz spojrzał przed siebie. W myślach obliczył swoją drogę i puścił się biegiem. Muzyka ze słuchawek odtwarzacza i pęd wiatru sprawił, że zapomniał o tym, co było przed chwilą. W głowie miał tylko jeden punkt - punkt B. Na swojej drodze napotkał niewielką barierkę. Wskoczył na nią nogami i niczym sprężyna wybił się w górę łapiąc się przy tym ściany garażu. Jego ruch przypominał bieg kota i wspinaczkę małpy po drzewach. Różnicą tylko było to, że zamiast drzewa była ściana. Jednym oddechem wdrapał się na szczyt. Biegł dalej. Blacha, na której stawiał kroki wydawała głośny a zarazem pełen spokoju dźwięk który ginął w ciszy śpiącego jeszcze miasta. Koniec jednak zbliżał się nieubłaganie. Przed nim wyrosła przepaść wysokości około 4 metrów. Następny dach znajdował się w odstępie 5 metrów. Jedynie naprawdę zwinne zwierze mogłoby poradzić sobie z taką odległością. On uniósł się wysoko. Ręce rozłożył niczym ptak i już szybował nad przepaścią, która prowokowała go z dnia na dzień. Gdy poznał Le Parkour każdego dnia przymierzał się do skoku w tym miejscu. Niestety strach blokował go, a jednocześnie dawał nadzieję, że kiedyś się uda. Postawił na swoim kilka tygodni temu. Od tamtej pory szukał większych wyzwań. Znajdował je tuż za następnym rogiem gdzie zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. Kolejna barierka pokonana bez większego problemu, podobnie jak następny murek. Jak drzewa w lesie tak przed nim wyrastały kolejne przeszkody. Kolejna poręcz i schody. Rzucił się nad nimi robiąc przy tym obrót wokół własnej osi.
Świat zawirował na moment jednak on wylądował na twardym betonie robiąc przy tym dziwny fikołek przez bark. Wstał na nogi i biegł dalej. Jego kroki odbijały się echem po ścianach budynku. Z jednego z zsypów na śmieci wynurzył się zabłąkany pies. Podniósł głowę z zaciekawieniem obserwując biegnącego człowieka. Gdy stracił go z oczu spuścił uszy i wróciło swojego świata. Świata całkiem odmiennego niż ten wyimaginowany przez traceurów. Świata pełnego barierek, murków i ścian takich jak ta, po której właśnie się wspinał. Dwa razy większa od niego przerażała swoją siłą i odpychała normalnych ludzi. Nie jego. Dla niego była to kolejna przeszkoda na drodze do celu. Kiedyś marzył o tym, żeby wspinać się po wielkich murach, biegać po dachach i robić powietrzne ewolucje nad przeszkodami. Nie myślał, że przyjdzie to tak szybko po pracowitych i żmudnych treningach. Gdy pot spływał mu po policzku wiedział, że musi biec dalej.

Znajdował się na wysokości około 5 metrów nad ziemią. Stąd było już tylko kilka kroków do drabinki, po której wchodził jeszcze wyżej, gdzie wyobraźnia ludzka nigdy by się nie wspięła. 25 schodków pokonał w dynamicznym tempie. Rozejrzał się wokół siebie. Blask wschodzącego słońca budził w nim nadzieję i wypełniał radością. Oparł się o pobliski komin zdejmując słuchawki z uszu. Patrzył wprost przed siebie i wiedział, że każdy problem może rozwiązać. Musi tylko bardzo chcieć i dążyć do tego krok po kroku. Wiedział, że znajdzie sposób na uleczenie kochanej siostrzyczki, która cierpiała coraz bardziej z dnia na dzień. Czasu było coraz mniej a jednak nie poddawał się i wybrał sobie cel. Podobnie chyba jak 3 inne osoby, które towarzyszyły mu w rozmyślaniach. Przyzwyczaił się do ich towarzystwa. W końcu codziennie spotykał ich w tym samym miejscu o tej samej porze. Wiedział, że są tacy jak on. Również mają problemy, na które znaleźli lekarstwo - Parkour. Tak jak on zajęli wygodne miejsca na dachu z którego do ziemi było kilkanaście metrów. Upadek z takiej wysokości mógłby skończyć się tragicznie. Mimo to zbliżył się do krawędzi. Wciąż patrzył na wschód słońca. Jego towarzysze pomału zaczęli opuszczać dach "pawilonu 23" - miejsca codziennych seansów. On postanowił zostać jeszcze chwile. W dole widział ludzi śpieszących się do pracy. Miasto zaczynało budzić się do życia. Na przystanku autobusowym tłum ludzi czekał na przyjazd swojego środka transportu. Samochody z hałasem przemierzały miejskie aleje odbijając się przy tym w światłach błyszczących jeszcze latarni. Przebudził się z tego snu i wstał. Włączył swoją ulubioną muzykę i zbliżył się do metalowej drabiny, po której niedawno wdrapał się do swojej małej krainy. Krainy, która sprawiała mu tyle przyjemności. Niestety musiał ją opuścić. Jeszcze raz spojrzał na miasto z wysokości i szybkim tempem zsunął się po metalowych wspornikach. Musiał wrócić do swoich codziennych zajęć. Miał jednak nadzieję, że wieczorem znów zajrzy w to miejsce...

Historia na faktach fikcyjnych. Zbieżność osób i sytuacji jest przypadkowa.

Pozdrawiam,
Maju