Włóczęga nocy


Wschód słońca.
Jeden z wielu, które widział w swoim krótkim życiu. Wschód, w który wpatrywał się uporczywie mając nadzieję, że poranne promienie wprowadzą go w pożądane przez niego katharsis. Oczyszczenie, które nigdy nie nadeszło i, które bardzo możliwe, że nigdy nie nadejdzie.


Westchnął głęboko.
W przeszłości, wydawałoby się bardzo odległej, zawsze go to uspokajało.
Stojąc na krawędzi dachu jednego z wieżowców, mając pod sobą wiele metrów do ziemi, szeroką panoramę do podziwiania i chłodny wiatr oplatający jego ciało, czuł się wolny.
Czuł się panem samego siebie - swojego losu, swojego ciała, swoich działań.
Tak... Ale to było kiedyś. Teraz została już tylko pogarda.
Wpatrywał się w dal.

Widział kształty budzącej się metropolii - krzątający się ludzie wyglądający jak mrówki; warczące samochody już od rana zmuszane do trąbienia przez swoich niecierpliwych właścicieli; najrozmaitsze dachy, które nieraz pokonywał. Z jego miejsca obserwacyjnego wszystko wyglądało inaczej. Była to całkiem inna perspektywa. Jego własny punkt widzenia.
No, i cóż z tego, skoro nie napawa go to już radością, czy poczuciem spełnienia? Schował twarz w dłoniach.

Jak to się wszystko zaczęło?

***

- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo to potrafisz. Czemu nie spróbować?
- Przecież to nie po to trenuję...
- Jak to nie po to? A co z wyzwaniami? Co z poczuciem dużej dawki adrenaliny?
- W tym chodzi o coś więcej. O samodoskonalenie, o pokonywanie własnych barier fizycznych i psychicznych...
- No, właśnie! Jeżeli to zrobisz to pokonasz jakąś swoją swoja barierę psychiczną, prawda? Czyli w efekcie pokonasz siebie - rozwiniesz się.
- Nie jestem pewny...
- To okno, aż się prosi, aby ktoś w nie wszedł.
- A nie wydaje ci się dziwne, że ktoś zostawił je otwarte?
- Po prostu nikt nie podejrzewał, że istnieją ludzie, którzy bez problemu tam się dostaną. Ty masz do tego odpowiednie umiejętności. Twoje treningi wreszcie mogą ci przynieść bardziej namacalne korzyści niż jakieś tam "poczucie spełnienia". Mam na myśli korzyści materialne. W końcu uzyskasz niezależność, o której ciągle mówisz. Pomyśl...

***

Ale był głupi.
Spojrzał w dół. Jak zawsze gdy to robił poczuł przyjemny uścisk w żołądku.
Zakręciło mu się w głowie, gdy pomyślał co by gdyby tak zsunął się w przepaść.
Spojrzał w górę.

Niebo powoli zaczynało nabierać barwy błękitu. Chmury było coraz bardziej widoczne.
Zatracił się na kilka chwil w ich fantazyjnych kształtach i leniwym ruchu po nieboskłonie.
Jak przyjemnie było przez te kilka uderzeń serca nie myśleć o niczym.
Jednak to wyzwolenie umysłu trwało zaledwie parę sekund. Ponownie wrócił myślami do minionych nocy i wydarzeń. Ponownie zaczął przeklinać swój upadek.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że znalazł w tym procederze pasje i zadowolenie.
I rzeczywiście osiągnął pożądaną przez siebie niezależność. Spodobało mu się to i nie miał zamiaru z tego rezygnować. W tym działaniu podtrzymywało go przekonanie, że był niezwykle sprawny w tym co robił. Był po prostu dobry i efektywny.
Przede wszystkim w ucieczkach.

***

Biegł.
Słyszał za sobą dyszenie i przekleństwa pościgu. Ci co go gonili nie byli pewnie zbytnio zadowoleni z powodu trasy, którą uciekał. Jednak pomimo tego, że pokonywał barierki, wskakiwał na mury, zeskakiwał ze znacznych wysokości, ci co go ścigali byli uparci.
I dobrze, pomyślał. Przynajmniej będzie ciekawie.

Plecak pełen łupów wcale go nie spowalniał. Wręcz przeciwnie. Zadowolenie z dzisiejszej nocy i zdobytych skarbów dodawało mu sił. Nie odda tego co zdobył zbyt łatwo.
Biegł szaleńczo. Czuł pęd, czuł szybkość, czuł wolność...
I nagle uświadomił sobie, że jest zupełnie sam. Nawet nie wiedział kiedy zgubił pościg.

Dyszał. Ale nie ze zmęczenia tylko z podekscytowania. Był zadowolony z siebie.
Kolejne zwycięstwo. Wracał do domu spokojnym chodem, podziwiając uroki nocy.
Sierpowaty księżyc od czasu do czasu wychylał swoje blade oblicze zza czarnych chmur.
W powietrzu czuć było zbliżającą się burzę. Latarnie dające przyćmione światło i prawie zupełna cisza tworzyły niesamowity nastrój. Nastrój prawdziwej nocy.

Noc. To czas jego łowów. To jego domena. Wydawało mu się, ze człowiek żyje tylko po to by wtopić się w tą ciszę przerywaną tylko czasami jakimś odległym dźwiękiem.
Żyje tylko po to by wtopić się w bezpieczną ciemność przecinaną od czasu do czasu latarnianym światłem. Te chwile były najpiękniejszymi momentami jego egzystencji.
Spokój...

***

Zamknął oczy.
Próbował znaleźć w swojej duszy ten spokój, który wtedy mu towarzyszył. Bez skutku.
Pewnej nocy, bowiem, kiedy po raz kolejny uciekł jakiemuś marnemu pościgowi poczuł się dziwnie. Nie było w pobliżu nikogo. Niespodziewanie doznał uczucia potężnego osamotnienia. Nagle poczuł bezowocność i pustkę swoich działań.
Styl życia, który prowadził od jakiegoś czasu, zmusił go do samotności.

Nie miał przed kim się pochwalić swoim wyczynom. Nie miał z kim rywalizować, komu się zwierzyć. Byłoby to nierozsądne. Bądź co bądź był zwykłym przestępcą.
Powiedzenie komuś o swoich osiągnięciach byłoby jak przyznanie się do winy.
Byłoby jak samodzielne pakowanie się do pomieszczenia z kratami. A takie ograniczenie wolności jest gorsze niż śmierć.

Nie mógł już nazywać się traucerem. Po prostu nie był tego godzien. I ta świadomość przerażała go. Po prostu czuł, że zdradził w pewnym momencie pewne idee.
Nigdy nie przejmował się zbytnio sposobem pojęcia Le Parkour przez Belle`a. Nigdy nie uznał za swoje credo podstaw filozofii stworzonej przez Foucan`a. Nigdy jakoś nie czuł specjalnej więzi z tymi, z którymi trenował. I nie obchodzili go specjalnie inni, zupełnie obcy, którzy każdego dnia pragną pokonać siebie. Jednak czuł, że zdradził ich wszystkich. Wszystkich razem i każdego z osobna. Zadał kłam istocie tego sportu i sposobowi życia. Wbił nóż w plecy jego idei.

Czuł się źle. Gardził sobą.
Usłyszał ciężkie kroki za sobą. Nawet się nie odwrócił.
Kolejny pościg. Tym razem nie udało mu się uciec. A może po prostu nie miał już do tego motywacji? Nie obchodziło go to.
Usłyszał jakieś nerwowe głosy, ale nawet nie chciało mu się ich rozumieć. A nawet gdyby rozumiał i słyszał pomimo wyjącego wiatru to i tak by nie odpowiedział.
Ogarnęła go po prostu całkowita apatia. Sam się sobie dziwił, że jeszcze chce mu się oddychać.

Ponownie ktoś na niego krzyknął. Tym razem wydało mu się, że był to bardziej okrzyk paniki, aniżeli wyrzutu, czy złości. Jednak nie zwrócił na to większej uwagi.
Spojrzał w dół.
Co za ironia losu.
Nie było innej drogi ucieczki. Od wszystkiego...

A`Darris