Wolność


Stała przy otwartym na oścież oknie, oparta o parapet, wpatrzona w chylące się ku zachodowi słońce. Zawsze lubiła patrzeć na ogniste niebo, na jasną kulę wyglądającą zza horyzontu. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy, a lekki szum wiatru uspokajał swoją muzyką. Westchnęła cicho, jakby z tęsknoty.


Nieduży, rudy kot skradał się przez podwórze, zmierzając ku grupce wróbli dziobiących ziarno przy bramie. Niedoświadczone zwierzę zaczęło biec, przez co przestraszone ptaki poderwały się do lotu, a kot został z niczym. Dziewczyna powiodła za nimi wzrokiem. Były takie lekkie, takie płynne w swoim ruchu... Grawitacja nie stanowiła dla nich żadnego problemu.
- Wolność... - westchnęła ponownie.

Ze snu wyrwało ją nieprzyjemne uczucie cudzych rąk potrząsających jej ramieniem i natarczywy głos matki, która powtarzała w kółko:
- Kochanie, wstawaj! Córeczko, musisz iść do sklepu. Już dziesiąta... obudź się!
- Są wakacje... - jęknęła, jeszcze w połowie śpiąca dziewczyna.
- Chciałabym, żebyś poszła do sklepu. - głos nie dawał jednak za wygraną.
- Jest sobota...
- Mylisz się, jest piątek. A ty powinnaś już wstać. - Oczy młodszej z kobiet otworzyły się na tyle, by mogła ujrzeć oblicze rodzicielki.

Przez uchylone okno dostał się lekki powiew świeżego powietrza, pieszcząc płuca osób znajdujących się w pokoju. W końcu dziewczyna uległa i z trudem, jeszcze wpół przytomna, powlekła się do łazienki. Po wykonaniu porannych czynności ubrała się w długie, wytarte i postrzępione u dołu dżinsy i czarną, dopasowaną bluzkę na ramiączkach. Krótkie blond włosy związała w ogon, lecz niektóre kosmyki i grzywka wciąż swobodnie opadały dodając dziewczynie elfiego uroku. Gdy znalazła się w kuchni, już od progu usłyszała matczyny głos:
- Daria, dziś będziemy mieli gości. Ciocia Małgorzata z mężem przyjadą o trzynastej. Ogarnij trochę swój pokój... A po śniadaniu skoczysz do sklepu, potrzeba mi parę drobiazgów. Lista leży na segmencie, tam masz też pieniądze.
- Jasne mamo. - skoczę, pomyślała, oczywiście że skoczę. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech - Ale jak oni przyjadą, to może mnie tu nie być, prawda?
- Musisz się z nimi przywitać...
- Przywitam - przerwała Daria - Ale potem mogę gdzieś iść? Ja się tu zanudzę.
- No sądzę że tak... - w głosie kobiety można było jednak wyczuć niepewność.
- Nie martw się, - uspokajała ją córka - mam czternaście lat, umiem o siebie zadbać. Nic mi się nie stanie. - uśmiechnęła się i pocałowała matkę w policzek.
Ona zaś odwzajemniła uśmiech.

Po śniadaniu Daria wzięła pieniądze i listę zakupów, oświadczyła że idzie do sklepu i wyszła z domu zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko przeszła przez furtkę, zaczęła biec kierując się w prawo. Chodnik znajdował się po tej stronie co jej dom, więc nie musiała przechodzić przez ulicę. W pewnym momencie zbiegła na bok, ruszając ku placu zabaw. Zwinnymi, kocimi ruchami prześlizgiwała się nad i pod barierkami.
Dzieci bawiące się na placu obserwowały ją z zaciekawieniem, a gdy wspięła się na drewniany domek o wysokości około dwóch metrów i zaskoczyła robiąc salto w przód i biegnąc dalej, niektórym z nich otworzyły się buzie z zachwytu. Oddalając się od placu, Daria usłyszała jeszcze jakiegoś chłopczyka:
- Mamusiu... ktio tio był?
- Nie wiem kochanie, ale nie naśladuj jej, bo sobie zrobisz krzywdę.
- Jakby jeszcze trzylatek odważył się tak skoczyć... Pomyślała lekko zirytowana Daria, ale już po chwili zapomniała o całej sprawie i przeskakując przez kolejną barierkę, zachwycała się "lotem", czując przy tym przyjemny powiew na twarzy.
"Wolność... - myślała robiąc kolejny skok - Jak te ptaki na wietrze.
Grawitacja... a cóż to takiego?"
Do jej uszu doszło prychnięcie, gdy znalazła się przed drzwiami sklepu dostając się tam nie po schodach, lecz wdrapując się z drugiej strony na żelazną poręcz.

W sklepie był tylko sprzedawca. Czarnowłosy mężczyzna koło czterdziestki, wyglądający jakby zapomniał się tego dnia ogolić. Lecz pan Artur zawsze miał taki zarost.
Z jego twarzy prawie nigdy też nie znikał przyjazny uśmiech.
Szaroniebieskie ściany sklepiku nadawały mu zimnego, nieprzyjemnego klimatu, lecz obecność przyjaznego sprzedawcy umilała spędzone tu chwile.
- Dzień dobry!
- Ach dzień dobry Dario! Miło cię znowu widzieć. - mężczyzna nadzwyczaj uprzejmy, jakby nigdy nie spotkało go nic przykrego. Tylko pozazdrościć - Jak tam mama? Pewnie bardzo zapracowana... A tatuś? Też pracuje? Co ci podać kochanie? - Jako że pan Artur nie dał jej najmniejszych szans na odpowiedzenie na zadane przez niego pytania, Daria tylko się uśmiechnęła i podała mu listę zakupów. Mężczyzna czytał na głos każdą z rzeczy, przynosił ją, od czasu do czasu zadając Darii pytania na które - nawet jakby próbowała - nie zdążała odpowiedzieć.
- Dwadzieścia trzy dziewięćdziesiąt. - oznajmił Artur wciąż się uśmiechając.
Daria podała mu pieniądze, a on znów zadał pytanie - A jak ten twój parkor?
- Parkour. - poprawiła go. Tym razem dał jej czas, by mogła odpowiedzieć - No dobrze...
- Twojej mamie się pewnie nie podoba, co? - przerwał jej, nie dając szans na dokończenie zdania - Ale to dobrze, że masz jakieś zajęcie. Młodzi powinni się wyszaleć, a lepsze to, niż jakbyś miała stać pod sklepem i pić, lub co gorsza palić.

Daria wzięła od niego resztę z pieniędzy, pożegnała się z uśmiechem i wyszła, zanim pan Artur zdążył zadać kolejną serię pytań, na które i tak sam sobie odpowiadał.
Odczuła ulgę, gdy znalazła się przed sklepem. Mężczyzna denerwował ją tą swoją przesadną uprzejmością, ale lubiła go. Lubiła, bo był jednym z nielicznych dorosłych, którzy nie uważali parkour'u za wandalizm i - co więcej - szanowali traceurów.

Choć w obecnym domu mieszkała zaledwie od dwóch tygodni, to znała się ze sprzedawcą dosyć dobrze. Już przy pierwszym spotkaniu zdążył ją dokładnie wypytać kim jest i co robi, a przy okazji sam sporo o sobie powiedział. Mieszkał samotnie, prawdopodobnie właśnie dlatego w sklepie był taki rozmowny - w końcu w domu z nikim nie pogada.
Sam też prowadził i utrzymywał ten sklep. Był on dla niego całym życiem.
Cóż... niektórzy się dziwili, jak dla Darii parkour może być tak ważny. Niektórzy lubią biegać i skakać, inni prowadzą sklep... Są jeszcze dziwniejsze pasje.
Dziewczyna do domu wróciła już piechotą. Gdyby biegła, mogłaby upuścić i rozsypać zakupy.

W domu rozległ się donośny dzwonek do drzwi. Daria wyszła do korytarza, by wpuścić gości. Równo trzynasta, jak zawsze punktualni - pomyślała i otworzyła drzwi, za którymi zobaczyła chudą kobietę o rzadkich, lecz pięknego, czarnego koloru włosach i sympatycznego mężczyznę, którego ciemnobrązowe włosy skręcały się lekko.
Daria przywitała się z nimi całując ciocię w policzek i podając dłoń wujkowi.
Jej matka pojawiła się w korytarzu. Ona również przywitała gości i zaprowadziła ich do pokoju, podczas gdy Daria ruszyła w stronę kuchni. Wzięła cukier i ciastka na talerzu, po czym zaniosła je do pokoju gościnnego. Zrobiła jeszcze jedną rundę, zabierając tym razem talerzyki i łyżeczki do ciasta. Przy trzecim okrążeniu zastała w kuchni mamę wstawiającą wodę na kawę... lub też herbatę.
- To co? - zapytała dziewczyna - Mogę już iść?
- No pewnie możesz... Uważaj na siebie. Kiedy wrócisz?
- A kiedy oni mają zamiar stąd wyjść?
Starsza z kobiet uśmiechnęła się tylko. Obydwie wiedziały, że rodzina zostanie co najmniej do wieczora. Daria zajrzała jeszcze do swojego pokoju, by zmienić dżinsy na ciemne, długie, rozszerzane u dołu dresy i wziąć odtwarzacz mp3. Przymocowała odtwarzacz do spodni w pasie, założyła słuchawki przekładając je pod topem, po czym wyszła z domu. Tym razem skierowała się w lewo, biegnąć spokojnym truchtem. Po drodze włączyła mp3. W słuchawkach zabrzmiało Children of Bodom. Cudowne brzmienie gitary elektrycznej w połączeniu z perkusją sprawiały, że w obecnej chwili dla Darii nie istniało nic prócz biegu i tej muzyki.

Po około siedmiu minutach truchtu i kolejnych utworów COB, dziewczyna dotarła do miasta. Skręciła w pustą, wąską uliczkę, gdzie miała pewność, że jest całkowicie sama.
Tu przeprowadziła pełną rozgrzewkę - uwzględniając rozciąganie - przy dźwiękach System of a Down.

Po skończonej rozgrzewce wzrok Darii przykuła metalowa drabinka przymocowana do muru ponad sześciometrowego budynku. Dziewczyna uśmiechnęła się i ruszyła w jej stronę.
Zaczęła się po niej wspinać.

"And if you go, I wanna go with you. And if you die, I wanna die with you. Take your hand and walk away..."

Gdy Daria znalazła się na szczycie, zaczęła biec. Budynek był długi, a obok niego znajdowały się garaże. Dobiegając do krawędzi, dziewczyna skoczyła i wylądowała na dachu blaszanego garażu. Był on niższy od poprzedniego budynku, więc z łatwością mogła z niego zeskoczyć na ziemię amortyzując upadek przewrotem przez bark i nie tracąc przy tym prędkości. Biegła "przelatując" nad różnymi przeszkodami.

"Have some composure,
And where is your posture?
Oh, no, no!
You're pulling the trigger,
Pulling the trigger,
All wrong!"


Znała to miasto bardzo dobrze. Jeszcze dwa tygodnie temu mieszkała prawie w centrum, lecz jej rodzice postanowili, że się przeprowadzą. Daria nie wiedziała do końca dlaczego, ale nie sprzeciwiła się im i tym sposobem wylądowali na przedmieściach, które przypominały raczej samotną wieś.

Kolejny długi skok. Kolejna pokonana przeszkoda.

Ludzie przyglądali jej się z zaciekawieniem, inni krzyczeli coś, lecz nie były to miłe słowa.
Większość jednak albo ja podziwiała, albo po prostu nie zwracała uwagi. Często tędy biegała, ludzie ją znali. Wiedzieli co robi... albo raczej widzieli, bo któż z nich wiedział, że to się le parkour nazywa?

Znów skok. Ta płynność, gracja z jaką się porusza. Grawitacja? A cóż to takiego?
Nagle zatrzymała się, jak sparaliżowana. Osłupiała, wpatrywała się w jeden punkt.
- Tam ktoś był... Po dachu ktoś biegł... - mamrotała, jakby w transie - Inni traceurzy? Tutaj? Nie... to niemożliwe...
Zawahała się, lecz mimo wszystko ruszyła w tamtą stronę. Przebiegła kawałek.
Tu była granica, dalej Daria nigdy nie biegała, nie znała tej trasy. Tym razem ciekawość okazała się silniejsza... zaczęła biec.

Swobodnie pokonywała barierki, wspinała się na mury i budynki, z których potem zeskakiwała w czystym locie.

"Open your eyes, open your mind
Proud like a god don't pretend to be blind
Trapped in yourself, break out instead
Beat the machine that works in your head."


Niebo było jasnobłękitne, bezchmurne. Słońce w taki dzień nie znało litości. Jednak Darii upalna pogoda nie przeszkadzała. Zdawała się nawet nie zauważać wysokiej temperatury.
Liczył się tylko bieg. Bieg i muzyka...
"When I ran I didn't feel like a runaway.
When I escaped I didn't feel like I got away.
There's more to living than only surviving.
Maybe I'm not there, but I'm still trying."


Znów skok. Jak pantera rzucająca się na ofiarę. Kolejny sus, kolejna przeszkoda pozostawiona za sobą.
Jak te ptaki na wietrze...
Ta lekkość, ta płynność.
Dobiegła do końca budynku z zamiarem zeskoczenia na ziemię. Mur był niski, więc bez większego zastanowienia skoczyła w dół.
Huk i przeszywający ból w okolicach głowy.
- O cholera... Gdzie...

Pierwsze co poczuła, to ból. Przeszywający, niewyobrażalny ból. Cała jej głowa pulsowała w histerycznym rytmie. Potem doszły dźwięki. Słyszała głos, głos jakiegoś chłopaka, ale nie rozumiała słów. Po krótkiej chwili udało jej się podnieść lekko powieki.
- Żyjesz? Obudź się... proszę, obudź się. Słyszysz mnie? - słowa docierały do niej jakby z innego świata, jak we śnie.
W końcu zdołała całkiem otworzyć oczy. Na początku wszystko było zamglone, lecz po kilku sekundach obraz zaczął nabierać ostrości.

Ujrzała chłopaka o dłuższych, kruczoczarnych włosach. Były jak jedwab. Głębokie, elektryzujące, niebieskie oczy spoglądały na nią z przerażeniem. Chłopak wydawał się być niewiele starszy od niej. Jego ciało dawało do zrozumienia, że uprawia jakiś sport, lub chociaż chodzi na siłownię.
- Słyszysz mnie?
- Aniele... - szepnęła, jakby nie zdając sobie z niczego sprawy, a on uśmiechnął się lekko. Miał taki piękny uśmiech.
- No aniołem raczej nie jestem... Nawet nie myślałem, że mogę jakiegoś przypominać. - zawahał się - Słyszysz co mówię? Rozumiesz coś w ogóle? Widzisz mnie?
- Raczej tak - Daria powoli dochodziła do siebie.
- Coś cię boli?
- Strasznie głowa...
- Dasz radę wstać? Może wezwać karetkę?
- Nie! - dziewczyna odruchowo spróbowała wstać, w skutek czego ból powalił ją z powrotem na ziemię. Gdyby jej matka się dowiedziała, że stało jej się coś podczas trenowania, zabroniłaby jej uprawiać parkour, a tego Daria by nie zniosła.
- Gdzież karetkę... Czyś ty zwariował? Przecież nic mi nie jest...
- Dobrze, spokojnie... Ale w takim razie jak masz zamiar wrócić do domu?
Nie jesteś nawet w stanie się podnieść z ziemi.
- Bywało gorzej... Poczekam trochę, aż ból ustąpi.
- Oby ustąpił... A co się w ogóle stało?
- Właściwie to nie wiem... Niewiele pamiętam... Chciałam zeskoczyć z budynku, nie wiedziałam co jest na dole... - dopiero teraz zorientowała się, że leży w towarzystwie jakiegoś starego, opuszczonego wraku samochodu. Musiała zeskoczyć na ten wóz, potknąć się i upaść na ziemię uderzając w coś po drodze głową. Innej możliwości nie było.
- To nie mogłaś sprawdzić?
- Biegłam.
- Nie mogłaś się zatrzymać? Co ty w ogóle robiłaś na tym budynku? Uciekałaś przed kimś?
- Nie...
- Więc co?
- Ja tylko trenowałam parkour... - mówiła jak małe dziecko przyznające się do winy i przerażone karą, jaka może je spotkać.
- Parkour? - spytał z niedowierzeniem.
- Tak. Parkour, to
...
- Ciii... - przyłożył jej palec do ust, uciszając ją tym samym - Wiem czym jest parkour, tylko nie sądziłem, że ktoś z tego miasta, prócz mnie, go uprawia.
- Ty też trenujesz? - teraz Darie ogarnęło zaskoczenie.
"Więc jednak mi się nie przewidziało - pomyślała - tam ktoś był... tam ktoś biegł. To był on."

Rozmawiali ponad pół godziny. Chłopak nazywał się Rafał, miał piętnaście lat i parkour uprawiał od prawie dwóch lat, tak jak Daria. W mieście był od dwóch miesięcy, dlatego wcześniej nie spotkali się podczas treningów.
Gdy dziewczyna poczuła się lepiej, Rafał pomógł jej wstać. Głowa jeszcze ją bolała, ale była wstanie swobodnie chodzić. Podniosła z ziemi odtwarzacz mp3, któremu na szczęście nic się nie stało i wyszła z chłopakiem z ciemnej uliczki, na której się dotąd znajdowali.
Rafał odprowadził ją pod sam dom.

Czarnowłosy chłopak odwiedzał później Darię kilkakrotnie. Dziewczyna powiedziała mamie, że poznała go podczas treningu, lecz nie wspomniała słowem o swoim wypadku.

Daria zrezygnowała z biegania na tydzień, tydzień po upływie tego czasu ćwiczyła już z Rafałem.
Chodzili razem na wszystkie treningi, spędzali ze sobą dużo czasu. Daria traktowała chłopaka jak dobrego kolegę, a nawet jak przyjaciela. On być może czuł coś więcej, lecz nie chciał robić pierwszego kroku w obawie o ich przyjaźń.
Dziewczyna często mu się zwierzała, on jej z resztą też. Powiedziała mu także o tym, jak bardzo kocha się wpatrywać w czerwone od słońca niebo. Opowiadała, że czuje wolność gdy biegnie, lecz pragnie jeszcze więcej wolności.
- Chcesz poczuć prawdziwą wolność? - spytał ją kiedyś.
- Co masz na myśli?
- Przyjdę do ciebie koło drugiej w nocy... Zostaw otwarte okno. - Daria była jednocześnie zdziwiona i przerażona.
- Nie bój się... przecież nic ci nie zrobię, - uśmiechnął się przyjacielsko - zaufaj mi.

Dziewczyna zaufała i zostawiła na noc otwarte okno. Nie udało jej się jednak przeczuwać nocy... zasnęła. Koło drugiej nad ranem obudziło ją pukanie w szybkę okna. Spojrzała w jego stronę i zobaczyła Rafała. Za nim rozciągał się niesamowity widok granatowego nieba. Gwiazdy błyszczały jasno, jak nieoszlifowane diamenciki na sukni wieczorowej. Powietrze było lekkie i świeże, trochę wilgotne.
Mimo iż było lato, w nocy robiło się chłodno.
Daria otworzyła okno na oścież i od razu usłyszała:
- Chodź pobiegać!
- Co? Przecież jest późno... Już noc, nic nie widać.
- Są latarnie, księżyc w pełni, a poza tym nie długo zacznie świtać. Nie bój się...
zobaczysz, że będzie fajnie. Już nie raz biegałem o tej porze.
Mówię ci, to niepowtarzalne przeżycie!
W końcu dziewczyna uległa. Nie musiała się przebierać, miała na sobie dresy i bluzę.
Wzięła tylko - jak zawsze - swój odtwarzacz mp3. Wyszła cicho przez okno i pobiegła za Rafałem.

Po kilku minutach znaleźli się w mieście.
Daria spojrzała w oczy Rafała. Światło księżyca odbijało się w nich jak w lustrze, nadając im piękny blask.

"Electric blue eyes, where did you come from?
Electric blue eyes, who sent you?
Electric blue eyes, always be near me.
Electric blue eyes, I need you."


- Boisz się? - spytał, a ona nieśmiało kiwnęła głową - Nie bój się. Przy mnie nic ci nie grozi.
I, jak gdyby te słowa miały magiczną moc, Daria naprawdę przestała się bać.
Poczuła się bezpieczna przy nim. Poczuła, że jemu może zaufać.
Puścili się biegiem w stronę najbliższych budynków. Mrok znacznie utrudniał bieg, trzeba było bardziej uważać, lecz Rafał nie mylił się stwierdzając, że jest to niezapomniane przeżycie.

"This isn't me,
This isn't you,
When it's just everything we do.
Till you open up your eyes,
and understand this isn't real.
This isn't me,
This isn't you,
This is everything but true,
Till we come to realize,
It's what we put each other through."


Ten wiatr, to powietrze... Ten pęd, ta adrenalina. Ach... wolność... Jak ptaki na wietrze.
Grawitacja? A cóż to takiego?
Biegli nie zważając na cokolwiek. Między budynkami, po dachach, nad barierkami. I skok. I znów bieg. Ten lot, ta wolność...
Byli coraz wyżej, wspinali się w biegu na coraz wyższe budynki.
To co czuła w tej chwili Daria, jest wręcz niemożliwe do opisania.
Spełnienie jej największych marzeń... Prawdziwa wolność, niezależność.
Ulice puste, tylko oni i blask księżyca. I muzyka w słuchawkach...

"Domine, Domine, Deus.
Domine, Adiuva Me."

Coraz wyżej po szarych ścianach miejskiej dżungli...
"Domine, Domine, Deus.
Domine, Adiuva Me."


Już biegną po dachach bloków... Skok. Już są na następnym.
Daria zerwała kontakt z rzeczywistością. To, czego teraz doświadczała było po prostu niesamowite i działo się już tylko w jej umyśle.
Tylko bieg i muzyka... Wolność... Nieprzerwany bieg... Rafał... On jest aniołem...
Niebo zaczęło się rozjaśniać. Słońce powoli szykowało się do wyłonienia się. Poniosło ją... zamknęła oczy. Skok. Ten lot... niesamowita wolność... Spada zbyt długo, nie poczuła krawędzi kolejnego budynku.

"Please help me 'cause I'm breaking down, this picture's frozen and I can't get out.
Please help me 'cause I'm breaking down, this picture's frozen and I can't get out.
Believe me, I'm just as lost as you.
Believe me, I'm just as lost as you."


Ostatni, najdłuższy skok w jej życiu. Spełniło się jej marzenie... Była naprawdę wolna...
Przed oczami ujrzała twarz Rafała.
Te elektryzujące, niebieskie oczy... Anioł.

"If you should go, you should know I love you.
If you should go, you should know I'm here.
Always be near me, guardian angel.
Always be near me, there's no fear."


Czy to jej wina, że zaufała aniołowi? Kto ponosi odpowiedzialność za śmierć traceura?
Mogła prowadzić nudne, monotonne życie... Ale poświęciła się. Poświęciła dla pasji.
Czy aby nie za bardzo?
Wschodzące słońce oblało niebo ognistoczerwonym blaskiem...

"Domine, Domine, Deus,
Domine, Adiuva Me.
Domine, Domine, Deus.
Domine, Adiuva Me."*


Stał przy otwartym na oścież oknie, oparty o parapet, wpatrzony w chylące się ku zachodowi słońce. Widnokrąg ogarniał zasięgiem bloki mieszkalne, szkołę i niewielką część parku. Powietrze nie było tu tak świeże jak na przedmieściu, ale jemu to nie przeszkadzało.
Westchnął cicho, jakby z tęsknoty.
Stado kruków na pobliskim dachu poderwało się do lotu. Chłopak powiódł za nimi wzrokiem.
Były takie lekkie, takie płynne w swoim ruchu... Grawitacja nie stanowiła dla nich żadnego problemu.
- Wolność... - westchnął ponownie - Chciała być tylko wolna...
Niebo przybrało pomarańczowoczerwony kolor, oblane ognistymi promieniami zachodzącego słońca...
- Zawsze lubiła wpatrywać się w ognistą kulę wyglądającą zza horyzontu... - po jego prawym policzku spłynęła gorąca, malutka łza - Daria...


*"Domine, Domine, Deus, / Domine, Adiuva Me"* - fragment piosenki Electric Blue w wykonaniu The Cranberries. Z łac.: "Panie, Panie Boże. / Panie, Ocal mnie."

Neta