e-Parkour#12

Początek

Lekcja polskiego zbliżała się ku końcowi. Lekcja? No może nie do końca, ponieważ nasza polonistka przebywała cały czas na auli szkoły, gdzie trwały próby do występów i przedstawień z okazji 100-lecia naszego liceum. Trochę żal mi było uczniów którzy musieli opuszczać lekcje i robić sobie zaległości z powodu prób tańca, scenek i innych części tego przedsięwzięcia...

Siedzieliśmy i gadaliśmy o różnych głupotach, jak to nastolatkowie... Nagle rozległ się krzyk Grześka - "idzie!!" - oznaczało to, że nauczycielka wróciła do klasy. Wszyscy wróciliśmy na miejsca udając aniołków. Pani Krysia oznajmiła nam, że potrzebuje jeszcze 3 osoby do scenki, gdyż osoby które były do niej pierwotnie wyznaczone nie mogą z losowych przyczyn wystąpić...
Pani Krystyna lubiła mnie i wiedziała, że jestem dobry z polskiego, właściwie jeden z lepszych w klasie... Domyśliłem się, że nie bez powodu patrzy na mnie z uśmiechem - wybrała mnie do tych występów....

- Wojtek
- Kuba - miło mi :)
Wojtek to uczeń 3 klasy naszej szkoły - również występował w tej scence, ale poza tym jeszcze w czymś innym - w pokazach akrobatyki naszej szkoły na 100-leciu. Zainteresowałem się tym i zacząłem wypytywać go o jego i innych umiejętności, opowiedział mi jak to się zaczęło. Ale jakoś akrobatyka mnie zbytnio nie zainteresowała.

Moja kolej, Pani Żabka zwołała mnie na scenę i dała mi tekst przedstawienia - był ciekawy, w miarę śmieszny. Bez problemu opanowałem go po kilku próbach i mogłem kontynuować rozmowy z Wojtkiem. Z czasem dowiedziałem się, że jest on wicemistrzem Polski w karate. To ciekawe, mam fajne znajomości w nowej szkole, ucieszyłem się...
- Co znaczy ten napis na twoim plecaku? Le pa... par... parkour..., tak? Dobrze mówię? Co to takiego? Zespół rockowy?
- Hmm... pewnie ci sie nie spodoba - odpowiedział - to jest taki jakby sport, w którym chodzi o pokonywanie przeszkód. Jeśli widzisz barierkę to staraj się ją przeskoczyć, nie omijać bokiem.
Zainteresowało mnie to, postanowiłem dowiedzieć się o tym więcej.

Po powrocie do domu szybko rzuciłem plecak, przebrałem się i włączyłem komputer. Wystukałem w wyszukiwarce sekwencję klawiszy "Le parkour" i moim oczom ukazało się coś niezwykłego: mnóstwo zdjęć, linków, ciekawych materiałów. Rzuciło mi się w oczy nazwisko David Belle - przecież ja mam na komputerze filmik tak właśnie zatytułowany! - oglądałem go wielokrotnie, nie wiedziałem że to skakanie po murkach ma swoją nazwę! Ten człowiek był jak dla mnie niesamowity, umiał robić coś, co umie robić bardzo mało ludzi na świecie - pomyślałem, że kiedyś chciałbym do tej grupy należeć.
Poczułem dreszczyk emocji, zacząłem przeglądać materiały, oglądać w internecie wyczyny różnych traceurów, spodobało mi się to i mimo tego, że sam parkouru wcześniej nie uprawiałem bardzo mi się spodobał. To co ludzie o nim pisali, że daje wolność, odprężenie, pozwala zapominać o smutku i stresie - to mi zaimponowało - właśnie tego potrzebowałem! Czegoś co pozwoli mi się odprężyć, wyluzować...

Następnego dnia w szkole poprosiłem Wojtka by zaprezentował mi choć część swoich umiejętności. Udaliśmy się na dworzec PKP, gdzie był dużo barierek i murków, po których Wojtek skakał jak kangur - z zewnątrz wyglądał jak małpa, jak jakiś dzikus, słychać było śmiechy i komentarze przechodniów... Widząc moją zdegustowaną minę zaproponował bym sie przyłączył...
Wahałem się przez chwilę... nie chciałem być wyśmiany przez gapiów. Podbiegłem do najbliższej barierki i przeskoczyłem ją. Fajnie się poczułem.
- Two-handed vault
- Co?
- Two-handed vault - tak się nazywa trick który zrobiłeś - odpowiedział Wojtek
"Trick który zrobiłem" - te słowa siedziały w mojej głowie przez cały dzień. Dopiero dowiedziałem się, że coś takiego jak parkour istnieje a już umiałem zrobić jakiś "tu hended wolt"...

Cały weekend poświęciłem na czytaniu wiadomości na forum, na ćwiczeniu prostszych tricków, które wychodziły mi całkiem nieźle... Opowiedziałem mojej mamie o parkourze - niestety nie była zadowolona... To naprawdę było dla mnie jak potężny cios - to straszne gdy najbliżsi nie akceptują twojego hobby... Byłem smutny z tego powodu...

To mnie wciągnęło, może się uzależniłem... To było ciekawe uczucie, dosyć dziwne... Przecież grałem zawsze w piłkę, siatkówkę, jeździłem na rowerze, ale nigdy nic nie wpływało tak na mnie...

Nie przestałem uprawiać parkouru - wręcz przeciwnie - chodziłem codziennie i ćwiczyłem pojedyncze vaulty, biegałem, skakałem. To było dla mnie czymś niezwykłym - uczcie gdy przeskoczyłem barierkę, której nigdy wcześniej bym nie przeskoczył, takie uczucie mówiące mi: "Umiesz to zrobić!", "Jesteś dobry!", "Uwierzyłeś w siebie!"

- Aaaaaaaa!! Jak boli!! - krzyczałem niemiłosiernie.
Była zima, chciałem poćwiczyć trochę pomimo niskiej temperatury, śliskiej nawierzchni i wielu innych czynników, które nasuwając się normalnemu człowiekowi nakazywałyby siedzieć w domu.
Pośliznąłem się przy robieniu Reverse Vaulta, zawadziłem nogami o dość wysoką barierkę, upadłem na łokieć, stłukłem go... Był spuchnięty, obolały, nie mogłem ruszać ręką, miałem nawet problemy ze zdjęciem kurtki. Nie mogłem powiedzieć mojej rodzinie co stało się naprawdę - wiedziałem jakie byłyby tego konsekwencje. Musiałbym skończyć z parkourem raz na zawsze, zapomnieć o kolegach z forum, filmikach, fotkach, skokach i tych wspaniałych uczuciach jakie pozwalały mi cieszyć się ze swoich umiejętności...
Skłamałem, opowiedzenie bajki było konieczne by uchronić się przed wyrokiem rodziców.
- Biegłem do domu ze szkoły, pośliznąłem się...
Uwierzyli bez problemu, było to przecież na tyle wiarygodne, że pozwoliło mi odetchnąć z ulgą...

Nie mogłem robić właściwie nic przez całe 4 dni! Łokieć był nadal spuchnięty i obolały, smarowałem go jakimiś maściami, na szczęście pomogły i wróciłem do zdrowia...

To mnie czegoś nauczyło - nie mogę być nigdy pewny siebie, ostrożności nigdy za wiele.
Myślałem że uda mi się skończyć z parkourem - przeliczyłem się. To jest silne; zaraz po wyleczeniu kontuzji pobiegłem na dwór by się wreszcie odprężyć i wyszaleć. Poczułem się wolny jak ptak, który nie zna granic i jest w stanie polecieć wszędzie, nie musi przejmować się widząc przeszkodę, bo wie że jest w stanie pokonać każdą barierę...
Właśnie tak się poczułem... chciałem by te chwile trwały wiecznie, bo dawały mi mnóstwo szczęścia i radości. Cały czas wspominam każdy upadek, analizuję go, staram się wynieść z niego najwięcej możliwie wniosków, na tej podstawie ocenić co jeszcze muszę poprawić, ulepszyć, by dojść do perfekcji.

Parkour nauczył mnie spokoju, cierpliwości i pewności siebie, z czasem przekonałem rodziców, jak ważną rolę odgrywa on w moim życiu - teraz dzielę się z nimi każdym wzlotem i upadkiem, widzą ile znaczy dla mnie każdy przeskoczony płot, jak ważne jest dla mnie to co robię, i że nie uda im się już nic zrobić, bo kocham to co robię...
Powiem więcej - oni cieszą się z tego, że nie siedzę z kolegami pod płotem pijąc piwo, lecz potrafię wznieść się ponad ich oczekiwania i kierować się pasją i miłością do sportu.

qbaseq

na górę