Parkour w szkole
Początkowo miał to być artykuł jedynie o uprawianiu free runningu w czasie lekcji, czy przerw między nimi. Później jednak stwierdziłem, że pod ten tytuł można podpiąć jeszcze jedno niechlubne (a może jednak nie takie złe?) zjawisko, które dotknęło parkour - szkoły parkour.
PK in tha school
Parkour w szkole... Czy coś jest w tym złego? Kochamy ten sport, chcemy być ciągle na treningach, a tu lipa, bo każą nam iść do szkoły, w której "marnujemy połowę życia". Wydaje się, że wszystko jest ok. Jednak tak nie jest, bo moim zdaniem ćwiczenia w czasie lekcji (w tym na przerwach), w gronie rówieśników, na ich oczach, podchodzi pod pozerstwo. Mocny wyraz, ale chyba dobrze opisuje robienie czegoś na pokaz, dla poklasku i działania mające na celu zdobycie "respektu". No dobrze, ktoś powie: "łatwo temu ACTE mówić, pewnie nie ma żadnych barierek, piaskownicy, stołu pingpongowego etc. przy szkole". Owszem, mówić mi łatwo, trudniej się powstrzymać, by na 10-cio minutówce nie wyjść sobie i nie potrenować salta, kasha na stole pingpongowym, dasha na barierkach, gate'a na ogrodzeniu itp. itd. Trudno się powstrzymać - fakt, ale trzeba. Nikt nie chce być wyzywany z jednej strony od małp, a z drugiej od pozerów. Mimo tego, że wewnątrz sami przed sobą jesteśmy w stanie się przyznać, że parkour uprawiamy wyłącznie dla siebie. Na zniechęcenie do popisów przed znajomymi ze szkoły "mała" anegdotka.
Robiło się juz zimno, dzień wcześniej trochę padało. Jednak szatniarka pozwalała wychodzić, no to wyszedłem z jednym kolegą. Na boisku pustki, a piaskownica (fajnie zbudowana, bo piasek jest ok. 20cm niżej, niż nabieg i miejsce wybicia) kusi. No to kilka mentalnych prób, wymierzenie kroków, sparawdzenie drewnianego "progu" (który jest lekko pochylony w stronę piasku). Rozbieg po wilgotnej trawie, naskok na deskę, zamach rekami i leżę z ryjem w piasku. :) Czemu? Bo przy wybiciu z tej drewnianej, pomalowanej deski, poślizgnąłem się. Później ok 2 min. dochodzenia do siebie i bez wstawania, otrzepywanie się z piasku. Dobra, nie wyszło - moja wina, mokro było, nie powinienem skakać. Przynajmniej nikt nie widział, poza kolegą, który też się zbytnio nie wykazał, bo zamiast pomóc mi wstać albo chociaż zapytać czy żyję, leżał ze śmiechu. Nikt nie widział? Faktycznie, tylko tym "nikim" okazało się ok 50 osób. Okazało się, że życzliwy kolega, siedzący na stołówce (u mnie na stołówce się nie je, to jest miejsce gdzie spędza się przerwy :D), widząc mnie zbierającego się do salta, zwołał wszystkich do okien. Pięknie 50 osób, połowa to znajomi, widziało jedną z moich gorszych gleb. Nic fajnego wejść na stołówkę i dostać szydercze oklaski od 50-ciu osób. Jedyny pozytywny akcent - utwierdziłem się w "przyjaźni" z dwiema osobami - one jedyne widziały wypadek i z zażenowaniem patrzyły na klaszczących. :) Koniec.
Tak więc nawet, gdy wydaje się, że nikt nie patrzy i nie będziecie czegoś robić na pokaz może się okazać, że jest odwrotnie i staniecie się obiektem szyderstw.
Następna opcja to skakanie po samej szkole. Prawie każda ma schody, a te zaś poręcze. Przy tym każdy z nas wie co dla traceura oznacza poręcz. :) Tu jednak trzeba dać sobie spokój, bo o ile na ulicy niby jest więcej ludzi, to jednak w szkole (zwłaszcza na przerwach) są oni dość gęsto rozmieszczeni i lądowanie po jakimś vaulcie może się skończyć niezłym wypadkiem.
Jednak PK przydaje się, tam gdzie przydawało się od lat - na w-f'ie. :) Chociaż skok kuczny (monkey vault), skok rozkroczny (straddle vault), skok tygrysi (diving vault) itp. były już wymyślone zanim państwo Belle myśleli o synu, to jednak nam treningi parkour pomagają wymonać te proste elementy gimnastyki, które dla kolegów z klasy są niemałym problemem. Tą metodą ostatnio zgarnąłem kilka 6-tek na sprawdzianie. :D Przy okazji odkryłem parkourowy, a nietrenujący talent we własnej klasie. :) Mieliśmy zrobić king-konga przez skrzynię wzdłuż. Mi ledwie wychodził gdy ręce kładłem na 3/4 długości, a w/w koledze udało się przelecieć z zapasem, przy położeniu rąk na 1/4 długości :O (strach pomyśleć jakie on mógły robić monkey to precision... :D).
Odnośnie uprawiania PK w szkole, to by było na tyle, a wy doczytajcie jeszcze poniższy tekst i do książek. :)
|
|
School of PK
Zjawisko szkółek szkolących młodych traceurów zostało rozpropagowane w naszym środowisku przez jakże górnolotny program - "Teleranek".
Na czym uczęszczanie do takiej szkółki polega? To bardzo proste. "Zaawansowany" trener sztuk walki, znalazł sposób na biznes. Dowiedział się o freeruningu i stwierdził, że można uczyć dzieci tej sztuki.
I tu pojawia się mnóstwo mieszanych opinii (ten tekst piszę w oparciu o dyskusje na forach) nt. "etyki" takiego zachowania. Ktoś czerpie zyski z naszej sztuki, oszukuje dzieciaki i ich rodziców, mówiąc, że to co robią to parkour. Dodaje on też, że dzieciaki mogą wyjść "na miasto" po ok. czterech latach treningu - z racji bezpieczeństwa.
Kto nie narzeka na natrętne bachory, włóczące się za nami z miejscówki na miejscówkę? Chyba ten, kto takowych nie spotkał. W takim razie co złego jest w szkółce parkour dla tych dzieciaków? Niech sobie ćwiczą pod okiem dorosłego, na sali, z materacami i całym sprzętem, a my mamy spokój. Na dodatek oni, po czterech latach treningu na sali wyjdą "na miasto" z dużymi umiejętnościami, wiedzą nt. niebezpieczeństw itp. Wszystko pięknie jak w bajce, prawda? Pozory. Mnie w dzieciakach przylepiających się do nas, denerwuje ich głupota (uzasadniona wiekiem), a konkretniej nie zdawanie sobie sprawy z niebezpieczeństw. I zastanawia mnie ilu z tych małolatów ze szkółki, będzie sumiennie ćwiczyć na sali, by dopiero po czterech latach sprawdzić się w prawdziwym, miejskim parkourze? Niewielka część. Dlaczego? Bo każdy dzieciak chcę się powozić swoimi umiejętnościami, że jest lepszy od kolegów z podwórka, szkoły itp. Poćwiczy kalecznego roll'a na materacu, zobaczy filmik jak Bam (UFF) robi przewrót na betonie po zeskoku z 10-ciu schodów, zapragnie być jak on (klasyczny wannabe) i rozwali sobie plecy. A to wszystko wina parkour (w mniemaniu rodziców).
No właśnie, czy to co oni tam ćwiczą to jest parkour? Nawet Belle na swojej stronie rozgranicza parkour i gimnastykę (konkretniej to akrobatykę). W jednym z tekstów "prosi" o nie podpinanie gimnastyki i akrobatyki pod parkour, bo one istniały przecież już na długo przed PK. Więc po co człowiek dorosły (trener) robi taki klasyczny błąd? Najwyraźniej dlatego, bo w tym sezonie freeruning stał się niebywale modny, liczba traceurów zwiekszyła się wielokrotnie, a sama nazwa "Le Parkour" - oznaką "2b trendy"... Wniosek? Nazwanie zajęć z gimnastyki dla dzieciaków szkółką parkour jest czystym chwytem marketingowym. Do tego doszedł rozgłos w mediach (nieważne, że śmieszno-żałosny program Teleranek, ważne, że to telewizja).
Jestem przeciwny wykorzystaniu nazwy naszego sportu do zarabiania na czymś z 3runem związanym, ale nie w tak dużym stopniu jakby się mogło wydawać. Nie podoba mi się też zarabianie na tym osoby, która nie ma żadnych powiązań ze światem parkourowym.
Podsumowując ten rozdział - jestem za tym, by dzieciaki rozwijały się sportowo od najmłodszych lat (co zaowocuje zmniejszeniem liczby "grubasków sprzed komputera"), aczkolwiek nie podoba mi się zarabianie na kłamstwie.
thaACTEone
|