Unknown Traceur

opowiadanie część 1.


Wreszcie wakacje. Sam już nie wiedziałem, czy wytrzymam kolejny dzień w szkole. Ten natłok spojrzeń i wymagań nauczycieli, a na zewnątrz słońce, które mnie woła swoimi promieniami. Zbiegałem po schodach tego czerwcowego dnia tak samo, jak rok temu. Pełen zapału i wigoru na nadchodzące dwa miesiące rozglądałem się wokół siebie, szukając kolegów w tłumie rozjuszonych nastolatków. Kawałek drogi ode mnie zauważyłem kilka znajomych twarzy ze szkoły. Byli to znajomi z klasy, z którą mieliśmy WF. Wyprawiali jakieś dziwne rzeczy na ogrodzeniach. Cóż to słońce może zdziałać z człowiekiem. W sumie nie pierwszy raz ich widzę, odprawiających swe "obrzędy". Z tego co mi wiadomo, to uprawiają jakiś sport i nazywają siebię 90 Team. Nie powiem, żeby mnie nie interesowało co wyprawiali moi równieśnicy, ale bardziej się przejmowałem tym, co będę robił przez te wakacje. Nie miałem żadnych jasnych planów wyjazdów, więc wszystko zależało ode mnie.

Pierwszy dzień wakacji zapowiadał się dość znajomo, tyle, że bez lekcji. Rano włączyłem komputer by sobie poserfować po internecie. Szukałem tam wyjścia z tej monotoni mego życia, czegoś ciekawego, co mnie wciągnie. Na początku zainteresowało mnie jeżdzenie na BMXach. Mus wydania na nowy rower około dziesięciu baniek nie napawał mnie optymizmem. Moje plastikowe rolki w szafie też nie dawały mi już tyle satysfakcji co kiedyś. Szukasz czegoś niekonwecjonalnego? Sportu, który wygląda tak jak Ty chcesz, a zarazem sportem nie jest, lecz sztuką? Ciekawe słowa, ale jakoś mnie nie wciągnęły odpowiednio mocno. Autor chyba jakiś nawiedzony. Postanowiłem wyłączyć brzęczącą maszynę.

Dochodziła godzina, na którą się umówiłem z kolegami na kosza. To jedyny moment kiedy cieszę się, że jestem na terenie szkoły. Pomimo tego, że koszykówka nie jest moim asem w rękawie, ze względu na mój niski wzrost, to lubię sobie porzucać. Wszystko miało się potoczyć jak co piątek, lecz znowu przykuli mój wzrok "szamani". Tak ich nazywałem, bo ich wyczyny przypominały mi taniec na metalowych barierkach. Smiesznie się też złożyło, że często musieli uciekać przed deszczem po swoich wybrykach. Kto to wie, może robią coś nieświadomie. Tym razem postanowiłem się czegoś dowiedzieć o tym "sporcie". Nie przeszkadzała im moja obecność, ba, nawet przez moment mnie nie zauważyli. Nie wiem, czy to przez moją smukłą posturę.

Pomimo niedowagi byłem silny i wysportowany. Lubiłem wyzwania, które rzucaliśmy sobie wraz z kolegami. Często wymyślaliśmy głupoty, byleby coś porobić, coś innego niż pozostali znajomi. Nie chcąc zanudzać nikogo moją przeszłością, skupmy się na teraźniejszości. Moi kamraci z uśmiechem na twarzy i nawet pewną radością przyjęli mnie do siebie. Nie wiem, czy było to spowodowane tym, że rzadko ktoś do nich odważył się podejść, ze względu na ich wybryki oraz reputację. Ja się tym jednak nie przejąłem, co właśnie już na początku zbliżyło nas do siebie.


Z wielką pasją zdradzili mi coż to za obrzędy odprawiają. Okazało się, że nie przywołują deszczu, lecz trenują sztukę, którą nazywają Le-Parkour. Fakt, iż nie znałem francuskiego, dawał mi do myślenia nad owym słowem. Pomyślałem, że to jakiś synonim słowa szybkość, siła, wolność. W sumie niewiele się myląc troszkę się zawiodłem, ale cóż. Pomijając okładkę, wziąłem się za wnętrze. Pokazali mi parę skoków, których nazewnictwa nie jestem w stanie powtórzyć. Na początku zdawało mi się to dość banalne i mało efektowne, lecz gdy przeszli do finału pokazu, aż serce zaczęło mi mocniej bić. Już zrozumiałem o co chodziło autorowi strony internetowej w słowie "niekonwencjonalego". Po wyjawieniu wielu technik, mój umysł wchłonąwszy wiedzę, chciał ją teraz niejako wykorzystać. Po wykonaniu najprostszego tricku, ledwo utrzymałem się na nogach. Ba, przez moment bałem się, że zaraz spadnę na barierkę, która próbuję właśnie pokonać. W tym momencie nabrałem szacunku dla nowych towarzyszy. Zrozumiałem, że trenują coś, co jest tematem wyśmiewania się, ale z czego oni i tak czerpią radość. Mój szacunek brał się również od ich umiejętności. Dotąd myśląc, iż niezły ze mnie akrobata, musiałem zrozumieć, że tak naprawdę daleko mi jeszcze do 90 Team.

Moi znajomi podali mi datę następnego spotkania oraz stronę internetową, z której mogę zasięgnąć ciekawych rad. Przesiedziałem do wieczora przed komputerem oglądając filmy, zdjęcia, czytając artykuły. Parkour postanowił przede mną otworzyć swą bramę, a ja bez wahania chciałem przez nią wejść. Po oglądnięciu niesamowitych wyczynów traceurs postanowiłem zostać jednym z nich. Postanowiłem zostać członkiem 90 Team. Miałem szczęście, że miałem dobrych nauczycieli, czego mogliby mi pozazdrościć inni. Od razu zarejestrowałem się na forum, na którym mogłem zaciągać nauk u profesjonalistów, ale i poznawać swoje prawdziwe przeszkody - psychikę, zdrowie, ciało. Znalazłem tam również moich kolegów, którzy z radością przyjęli nowego członka do swojej grupy. Zaprezentowali mi dwa rodzaje Parkour - filozoficzny, oraz freeruning. Nie chcąc się wyłamywać, ze względu na brak doświaczenia, postanowiłem objąć kierunek jaki narzucą mi moi towarzysze. W ten sposób stałem się młodocianym filozofem, który nie potrzebował papieru ani trudnych zyciowych pytań, lecz przeszkód, które mi dawały wolność.

Moje wakacje zapowiadały się wyśmienicie. Ten zapał jaki mnie wziął, ta radość oraz energia, która dostałem, pchała mnie przed siebie i wyznaczała nową drogę. Jeszcze nie wiem co mnie tam czeka, ale właśnie to mnie cieszy. Cieszy mnie również niewiedza innych moich znajomych, co sprawiało, że jestem jakby w elicie. Czułem się członkiem czegoś niesamowitego, czegoś dla wybranych. Ach, me oczy już same się zamykają. Za dużo jak na jeden dzień. Wyłączywszy komputer, szybko poszedłem do łóżka i myślałem cały czas o mej prywatnej filozofii, aż nie zmrużyłem oczu i nie zasnąłem.

Ciąg dalszy nastąpi...

nevermind